środa, lutego 27, 2008

i dalej za rp.pl
tak gdyby komuś przychodziły do głowy nie najmądrzejsze myśli:

Pracę magisterską napiszę tanio

Katarzyna Pawlak 27-02-2008, ostatnia aktualizacja 27-02-2008 08:25

W Internecie kwitnie handel gotowcami. Co roku kilku tysięcy obronionych prac dyplomowych bynajmniej nie napisali studenci, a niejasne przepisy sprawiają, że w praktyce i oni, i prawdziwi autorzy pozostają całkowicie bezkarni

Z takiej pomocy korzystają też maturzyści przygotowujący prezentacje na egzamin dojrzałości. Kosztuje to kilkaset złotych. Studenci za magistra zapłacą ok. 3 tys. zł. Administratorzy serwisów internetowych zaznaczają, że nie biorą odpowiedzialności za to, co stanie się z zamówionym tekstem. I to jedno zdanie gwarantuje im bezkarność.

– Określenie podstaw odpowiedzialności karnej jest bardzo trudne, gdyż prace nie są kopiowane, lecz faktycznie tworzone – tłumaczy Zbigniew Urbański z Komendy Głównej Policji. Oferowanie gotowców nie wyczerpuje znamion żadnego czynu zabronionego, bo są na tyle niejasne, że trudno je wskazać. Zgodnie z art. 18 § 2 kodeksu karnego zabronione jest samo podżeganie do przestępstwa.

– Do postawienia zarzutu jest niezbędne udowodnienie sprawcy zamiaru bezpośredniego, a w tej sytuacji jest to zamiar ewentualny – twierdzi Jacek Błachut, doktorant UJ.

– Osoba posługująca się cudzą pracą może być pociągnięta do odpowiedzialności z art. 115 ust. 1 prawa autorskiego za przywłaszczenie sobie autorstwa lub wprowadzenie w błąd co do cudzego utworu – wskazuje minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski.

Problem polega na tym, że autorzy sprzedają swoje autorstwo. Poza tym na gruncie obowiązującego prawa nie można nikogo ścigać bez zgody pokrzywdzonego, w tym wypadku sprzedawcy.

– Trudno sobie wyobrazić także zgłoszenie przeciwko sobie wniosku o ściganie przestępstwa – mówi Marcin Chałupka, specjalista prawa szkolnictwa wyższego.

– Niełatwo też wykryć, czy praca powstała samodzielnie, czy na zamówienie. Najczęściej pisane są one etapami, by student mógł się stawiać z kolejnymi rozdziałami u promotora – mówi Maciej Zylicz z Fundacji Nauki Polskiej.

W 2003 r. problemem zajęła się Konferencja Rektorów Uniwersytetów Polskich i przyjęła uchwałę dotyczącą przeciwdziałania handlowi dyplomami. W pięć lat później stron oferujących gotowe prace jest co najmniej 50 razy więcej.

Według prof. Ryszarda Skubisza z UMCS głównym grzechem jest tolerancja dla zjawiska plagiatów wśród kadry naukowej i studentów.

– Nie mam wątpliwości, że tradycyjna forma prac dyplomowych długo się nie utrzyma – uważa prof. Tadeusz Wojciechowski, rektor Wyższej Szkoły Zarządzania i Marketingu w Warszawie, i zachęca, by powrócić do traktowania seminariów dyplomowych jak spotkań i dyskusji mistrza i żaków. Jeszcze dalej idzie Maciej Szmit z UT w Łodzi.

– Czy faktycznie uzyskiwanie tytułu magistra powinno się opierać na oddaniu kartek?

Kara dla przyłapanych

Istnieje co najmniej kilkadziesiąt firm specjalizujących się w pisaniu prac dyplomowych (z medycyną włącznie). Pracownicy z reguły zatrudniani są na czarno. Jeśli student, który skorzysta z ich usług, zostanie na tym przyłapany, musi się liczyć z grzywną lub pozbawieniem wolności – nawet do trzech lat, a to na podstawie m.in.:
- art. 13 § 1 kodeksu karnego w zw. z art. 272 k.k. – przyłapanie na oszustwie, usiłowanie wyłudzenia poświadczenia nieprawdy,
- art. 115 ust. 1 ustawy o prawie autorskim – przywłaszczenie sobie autorstwa lub wprowadzenie w błąd co do cudzego utworu.

Brak komentarzy: